piątek, 27 lipca 2012

Rozdziały 10 - 14


Rozdział 10 
Walmart


Zeszłyśmy razem z Cat na dół, kiedy Gina poszła zwołać swoich synów do pomocy. Siadłyśmy w kuchni, patrząc jak po kolei zjawiała się cała rodzina. Wpierw przyszedł Drew, potem bliźniacy niesieni przez Les'a na jego rękach, Beck przyszedł z książką w ręku, Sawyer zjawił się jak zwykle umazany w czymś czarnym, Oliver i Victor przyszli razem z Giną ostatni. 
-Okej, chłopcy!- Gina klasnęła w dłonie. Chciała coś powiedzieć, ale się zatrzymała i spojrzała na mnie i na Cat. -No i moje piękne dziewczęta- uśmiechnęła się. Z ust Drew wydobył się kpiący śmiech. Les, który stał za nim, uderzył go lekko w tył głowy. 
-OW!- powiedział Drew, pocierając swoją głowę. Gina zignorowała zachowanie swoich synów i mówiła jakby się nic nie stało. 
-Zrobimy grilla, więc rozdzielę wam wszystkim zadania- powiedziała Gina. Dostała od swoich synów chór skarg. 
-Jestem w połowie malowania motoru!- 
-Yo, chyba se żartujesz!- 
-Zaraz leci bob budowniczy!- 
-Miałem spotkać się z chłopakami na boisku!- 
Możecie sobie zgadywać kto co powiedział, ale ja sama nie wiedziałam jak ich zrozumieć, zwłaszcza, że krzyczała cała rodzina Hendersonów. 
-Ej, chłopcy! Cisza!- Gina trzasnęła patelnią o blat. Wszyscy automatycznie się uciszyli. 
-Wow, wybuchowi są- szepnęła do mnie Cat. Kiwnęłam głową i oparłam się łokciem o stół. 
-Wszystkie wasze zajęcia mogą poczekać do jutra. Nie uciekną wam- zapewniła Gina. Zastanawiało mnie czy miała tyle problemów za każdym razem, gdy prosiła o coś swoich synów. Było ich osiem, a i tak nie było ani jednego do pomocy. 
-Beck: Ty stajesz za grillem- rzekła Gina, zaczynając wyliczać na dłoni swoim wskazującym palcem. -Les i Vic wyciągniecie krzesła i stoły z piwnicy, a bliźniacy je wyczyszczą. Drew będziesz nosił jedzenie i naczynia razem z Oliverem. Ja i...Cat, słonko, mogła być mi pomóc z robieniem sałatki i innymi rzeczami?- Gina zwróciła się do mojej przyjaciółki. 
-Jasne- Cat kiwnęła głową. 
-Dobrze. Kto mi jeszcze został?- Gina rozejrzała się po kuchni. -Ah. Sawyer i Alex. Pojedziecie do sklepu kupić kilka rzeczy, okej?- Głównie zwróciła się do mnie, niż do swojego syna. Jakby mnie pytała, czy zniosę obecność Sawyer'a. 
-Nie ma sprawy- 

-Chyba nie chcesz, żebym weszła na tą bestię?- spytałam Sayer'a, gdy zobaczyła jak stoi oparty o motor, trzymającego kask pod swoją pachną. 
-Chyba nie myślałaś, że pojedziemy rowerem?- Sawyer naśladował mój głos. Gdy Gina napisała mi listę potrzebnych rzeczy, Sawyer zdążył przebrać swoją brudna koszulkę, na coś bardziej czystszego i ubrać parę czarnych okularów przeciw słonecznych. 
-Nie możemy...pojechać samochodem Les'a?- Spytałam, przypatrując się motocyklowi. Saywer naprawdę lubił grzebać przy motorach, bo, bo gdy ostatnio widziałam tą maszynę, nie była wcale podobna do tego lśniącego cudeńka. Nie to, że lubiłam motory. Wcale ich nie lubiłam. Ale nie miałam dzisiaj wyboru, iż Sawyer był uparty na swój wybór transportu. Postanowił też zignorować moje protesty i objąć mnie w biodrach, unieść mnie do góry i posadzić na tyle motocyklu, jakby nic bym nie ważyła. Przerzucił nogę nad potworem i siadł na niego, włączając silnik. 
-Nie dam ci zjechać, tylko musisz się mnie trzymać- powiedział, podając mi kask. -Chcesz?- Spytał, patrząc na bialutki kask. Pokręciłam głową. Sawyer rzucił ochronę na głowę na trawnik, gdzie kask się poturlał w stronę garażu. 
-Słowo harcerza? Nie dasz mi spaść?- Przełknęłam mocno ślinę. Zapętliłam swoje ręce wokół jego talii, kładąc głowę na jego plecy. Czułam jak jego ciało trzęsie się z śmiechu. 
-Słowo harcerza, żabciu- powiedział, wyjeżdżając z podjazdu. Przytuliłam się do niego jeszcze mocniej, zamykając oczy. 

Gdy dojechaliśmy do jednego z wielu małych supermarketów, Saywer wybrał Walmart, moje włosy były tak potargane, że byłam pewna, iż tylko po myciu wrócą do swojego normalnego stanu. jak na razie stanęłam na tym, by związać je w niechlujny kok. Wyjęłam listę, którą napisała mi Gina, z tylnej kieszeni moich spodni i przeczytałam jeszcze raz co mamy kupić. Sawyer kazał mi poczekać przed wejściem i poszedł po wózek. Jak się zjawił, zaczęliśmy wkładać wszystko co potrzebne do wózka. 
-To co, Alex, jak ci się podoba Burnsville?- Spytał mnie Sawyer, patrząc na wybór bekonu. To samo pytanie zadał mi Les kilka dni temu, wiedziałam, że go interesuje moje zdanie, ale Sawyer...Daje mi zimne ramie większość czasu, jakbym mu coś zrobiła. To dlaczego teraz się zaczyna mną interesować. Po tym jak rzucał mi mordercze spojrzenia, ignorował moje prośby o przestanie nazywania mnie żabcią, dał mi znać, że nic z tego nie będzie. Sawyer był arogancki i...Po kilku krótkich, ale to bardzo krótkich rozmowach, powiem, że po prostu jest zwykłym dupkiem. 
-Daruj sobie- warknęłam. -Skończmy robić te zakupy i jedźmy do domu. Nie mam ochoty na pogaduszki- Dodałam, patrząc na niego. Na chwilę zobaczyłam blask urażenia w jego zimnych oczach, ale Sawyer szybko odzyskał swoją posturę i posłał mi swój firmowy uśmiech. 
-Aw, Darcy. Nie bądź taka- powiedział, kręcąc głową. Otarł swoją czarną grzywkę na bok, opierając się łokciami o wózek. Wiedziałam, że to wszystko gra, ale gdy chwycił kosmyk moich włosów, który uciekł z mojego koka, powietrze stanęło mi w gardle. Sawyer musiał zauważyć moje zaskoczenie, no uśmiechnął się jeszcze szerzej. 
-Lubisz mnie, co?- Uniósł swoją brodę do góry, patrząc na mnie z rozbawieniem. 
-Jasne. Kręcą mnie samolubne dupki.- Wywróciłam oczami, odsuwając się od niego. Pchnęłam wózek w stronę warzyw, powodując potknięcie Sawyer'a. Przez resztę zakupów i powrót do domu nie odezwaliśmy się do siebie ani słowem. Może naprawdę go zraniłam, w co wątpię, albo zachowanie Sawyer'a znowu powróciło. Tak czy siak, Sawyer Henderson był dla mnie największą zagadką. 
Rozdział 11 
Beck 

Weszłam do kuchni, obładowana siatkami z Walmart'a. Sawyer postanowił mnie zostawić z wszystkimi zakupami i zniknął w garażu, jego świątyni. Tak, fajnie. Nie zgadzałam się na takie coś.
-Pomocy!- Krzyknęłam, gdy nie dałam rady otworzyć drzwi. Moje ręce już mnie  bolały od trzymania siatek. Po chwili zjawił się Beck, bawiąc się pudełkiem zapałek. Dzisiaj miał na sobie koszulę w kratę, która była rozpięta, by ukazać błękitny t shirt. Jego oczy najbardziej się wyróżniały z jego twarzy, mimo, że były zakryte przez okulary.
-Pomóc?- Spytał, biorąc wszystkie torby z moich dłoni. Odetchnęłam z ulgą i spojrzałam na swoje ręce, gdzie ujrzałam czerwone linie na moich palcach.
-Dzięki- powiedziałam do Beck'a. Otwierając drzwi do kuchni. Gina na serio wszystkich zagoniła do pracy. Cat siedziała przy stole i atakowała warzywa do sałatki, gdy Gina wyciskała pomarańcze na sok. Oliver grzebał w szufladzie, w poszukiwaniu dokładnej liczby sztuców.
-Ah, dziękuję ci Alex- Gina uśmiechnęła się, ocierając dłonie w papierowy ręcznik. Beck postawił wszystkie zakupy przy lodówce, gdzie Gina zaczęła je rozpakowywać.
-Jak tam?- Spytałam się Cat, siadając na przeciwko niej. Cat przekroiła kawałek pomidora na pół i podała mi jedną część. Uśmiechnęłam się do niej i wsunęłam go do buzi.
-Jest wspaniale. Gina jest na prawdę miła. Zaprosiła mnie na kemping na następny tydzień.- Cat zjadła swój kawałek pomidora i wzięła się za obieranie cebuli.
-Jaki kemping?- Zmarszczyłam czoło, krzyżując ręce.
-Gina mówiła, że wybierają się tam na tydzień- mówiła Cat, nie zwracając uwagi na to, że zadałam jej pytanie. -Będzie super. Pieczenie kiełbasek nad ogniskiem, pływanie nad jeziorem, długie spacery i dużo komarów...Dobra, to ostatnie nie koniecznie- zaśmiała się, łzy od cebuli w jej oczach. Obrała tylko połowę.
-Ej, Cat. Zwolnij trochę i powiedz jaki kamping?- Uniosłam brwi.
-Oh! Nikt cię nie powiadomił? Na następny tydzień cała rodzina Hendersnów jedzie nad jeden z tych wielkich jezior, gdzie przez cały następny tydzień spędzi miło czas- powiedziała, zadowolona. Byłam pewna, że cytowała Ginę. Jak można spędzić miło czas z...No, nimi? Hendersonowie nie wyglądali mi na osoby, które lubią naturę. Chciałam ją jeszcze wypytać, ale zjawił się Victor i oderwał uwagę Cat ode mnie. Wywróciłam oczami i podeszłam do Giny.
-Pomóc jeszcze w czymś?- Spytałam się, opierając się o blat. Gina skończyła wyciskać sok z pomarańczy i teraz ładowała lód do dzbanka. Kobieta spojrzała na mnie i pokręciła głową.
-Nie kochanie...Może dotrzymaj towarzystwa Beck'owi?- Zaproponowała po chwili.
-Jasne- odpowiedziałam, kierując się do tylnego wyjścia. Znalazłam Beck'a przy grillu. Gina nie żartowała, gdy mówiła, że to potwór. Był na prawdę wielki i z pewnością dał by radę usmażyć kiełbasę dla całej armii na jeden raz. Beck siedział pod drzewem, gdzie było dużo cienia. W Burnsville słońce tak grzeje, że upał jest prawie nie do zniesienia. Trochę dalej były dwa stoły, zdzielone razem, a na nim talerze i szklanki, wokół niego były krzesła, prawie połowa tego co było potrzebne. Wzięłam jedno z plastikowych krzeseł i przyciągnęłam je do miejsca gdzie siedział Beck.
-Ale grzeje- powiedziałam, siadając na krześle. Byłam zadowolona z swojej lekko brązowej skóry. Jeszcze kilka dni na słońcu i będę miała idealną opaleniznę, co nigdy mi się nie zdarzało.
-Mhm...-Beck kiwnął głową.
-To jak ci minął dzień?- Spytałam go, próbując rozpocząć jakąś rozmowę. Na prawdę zaczynało mnie denerwować, że wszyscy mnie unikali. Musiałam coś z tym zrobić.
-Tak jak codziennie. Oglądałem Gwiezdne Wojny- wzruszył ramionami.
-Serio?- Spytałam, chociaż nie miałam żadnego pojęcia o tym filmie.
-Nie- zaśmiał się Beck.
-Haha, ale jesteś śmieszny- powiedziałam sarkastycznie. Uśmiechnęłam się i oparłam głowę na swojej pięści.
-A ty co dzisiaj robiłaś, Alex- spytał mnie, gdy przestał się śmiać.
-Myślałam, czemu ta rodzina jest taka...bez urazy, porąbana- powiedziałam.
-Spoko. A myślisz, że mnie też to nie zastanawia?- Pokręcił głową. -Co możesz sie spodziewać, po takiej dużej rodzinie? Każdy robi co chce- powiedział, patrząc na mnie.
-Jesteście pokręceni- zaśmiałam się.
-Ja jestem normalny!- zaprotestował Beck.
-Masz rację- zagryzłam dolną wargę. -Jesteś nudnym kujonem- zażartowałam.
-Ja ci dam!- Beck wstał krzesła i rzucił się na mnie, śmiejąc się. Zaczęłam krzyczeć i piszczeć, gdy Beck zaczął mnie gilgotać po brzuchu.
-Poddajesz się?- Zatrzymał się na chwilę, patrząc na mnie z uniesionymi brwiami.
-Nie- wystawiłam język. Beck zrzucił mnie z krzesła i powalił na ziemię, gdzie znowu zaczął mnie gilgotać.
-Nie, przestań. BECK!- Krzyczałam, odpychając jego dłonie. Brzuch mnie bolał ze śmiechu, a wiedziałam, że po tym przyjdzie pęcherz.
-Beck! Puść MNIE!- Pisnęłam, ale on nie przestawał. Teraz nawet gdy dotykał moje ramie, zaczynałam się śmiać. W mojej mgle śmiechu, nie zauważyłam, że Beck siedział na mnie, tak jak pierwszego dnia. Dopiero gdy przykuł moje nadgarstki do trawy, wszystko wróciło do normy.
-Poddajesz się?- Wydyszał Beck, nachylając się nade mną. Jego normalnie ułożone włosy, były teraz potargane, a okulary zjechały mu z nosa.
-Ej! Znajdźcie sobie jakiś pokój!- Krzyknął Drew, kładąc kolejne talerze z trzaskiem. Spojrzałam na Beck'a, który wzruszył ramionami i znowu zaczął mnie gilgotać. 
Rozdział 12 
Odmiana


Stanęłam przed swoim łóżkiem i zaczęłam wybierać wszystkie ciuchy, które chciałam zabrać na kemping. Chociaż to bardziej postawiałam na wygodę, a nie wygląd. 
-Ty już jesteś spakowany?- Spytałam Oliver'a, który był zapatrzony w konsolę do gier. Oliver uniósł głowę i uśmiechnął się szeroko. 
-Tylko baby mają problemy z pakowaniem- wystawił język. 
-Haha!- powiedziałam, sarkastycznie. Rzuciłam w niego jedną z moich bluzek, którą Oliver złapał bez trudu. Złożyłam swoje ulubione dżinsy w kostkę i włożyłam do swojej torby. 
-Jak tam jest?- spytałam, nagle wątpiąc w to co chcę zabrać.
-Hmmm?- Oliver nie oderwał oczu od konsoli. Nie słuchał mnie. 
-Mówię, jak tam jest? Pogoda i w ogóle- powiedziałam powoli i głośno. 
-A skąd ja mam wiedzieć?- Oliver wzruszył ramionami, odkładając swoją grę na bok. Przez te moje wywalanie ciuchów, nie zobaczyłam nawet, że zaczęłam nimi zakopywać Olivera. 
-Bo jeździsz tam co rok?- Skrzyżowałam ręce na klatce piersiowej. On wcale nie pomagał. 
-Dzicz, czego się spodziewasz?- Pokręcił głową, skrzywiając się. 
-Dlatego ci się pytam, bo nie wiem czego się spodziewać- wytłumaczyłam mu. Oliver tylko ponownie pokręcił głową. Musiałam sama sobie poradzić. 

Pomogłam Ginie zrobić kilka kanapek, albo tonę, iż Hendersonowie, nie ważne w jakim wieku dużo jedzą. Droga była dosyć długa, wytłumaczyła mi Gina, ponad cztery godziny. Oczywiście nie przeszkadzało mi to, bo jechałam z Les'em, Oliverem i Jett'em. Reszta rodziny i Cat zabierali się w mini vanie. Zapakowałam ostatnie kanapki w folię i włożyłam je do jednej z dwóch torb. Wzięłam obydwie w rękę i wyszłam przed dom, gdzie Sawyer i Drew pomagali Benowi pakować wszystkie rzeczy do bagażników i przyczepki. Cat siedziała na trawie w pobliżu, razem z Victorem. Ta dwója spędzała ze sobą wiele czasu, od ostatniego tygodnia. Nie było dnia, gdy nie rozmawiali ze sobą. Po tym jak Victor patrzał na Cat, wiedziałam, że podoba mu się moja czerwonowłosa koleżanka. 
-To wasza torba- podałam papierową torbę do Beck'a, który siedział pochylony nad grubą książką. 
-Dzięki- Beck odpowiedział z uśmiechem i wrócił do swojej książki. 
-Okej, zbieramy się!- Krzyknęła Gina, zakluczywszy drzwi od domu. Gina wyglądała bardzo ładnie w swojej kwiatowej sukience, która sięgała jej prawie do podłogi, ukazując różowe japonki. Jej czarne fale były związane w wysoki kok na jej głowie. Ja miałam na sobie jedną z moich rozciągniętych bluzek, sięgająca mi do połowy ud, sprane dżinsowe szorty, czarne trampki i okulary, które zwinęłąm od Les'a. Wiem, atrakcyjna ze mnie dziewczyna, nie ma co.
-Beck! Powyłączałeś wszystko?- Gina spytała swojego syna, obracając kluczyki od domu wokół swojego palca. Wszyscy zaczęli pakować się do samochodu. Założyłam okulary na nos i ruszyłam z torbą do samochodu. 
-Jett, chyba zdajesz sobie sprawę, że nie będziesz pływał do, przynajmniej, piątej?- Spytałam chłopaka, gdy zobaczyłam go gotowego do pływania, razem z goglami i nadmuchanym kółkiem do pływania. 
-Mówiłem mu, ale mnie nie słuchał- powiedział Les, pomagając mu ściągnąć kółko. Mały koleś wyglądał na zawiedzionego. Spuściłam powietrze z kółka, gdy Les zapiął pasy Jett'a. Po raz pierwszy widziałam bliźniaków osobno. Gdzie był Tony, tam był Jett. Za zwyczaj w pierw ich słyszałam, potem widziałam.

-Heeeeey, Macarena!- Krzyknęli razem Jett i Oliver. Pięciolatkowi zaczęło się nudzić już po dziesięciu minutach drogi, więc Oliver postanowił go zabawiać. Wpierw była gra w papier, kamień, nożyce, potem były gry na konsoli, a teraz śpiewali piosenki z radia. Ja przez ten czas zajęłam się czytaniem jednej z gazet, które kupiłam sobie jedną z Walmart'u. Zwinęłam gazetę w rolkę i położyłam ją na bok. 
-Kiedyś ja zabawiałem tak Beck'a- zaśmiał się Les, patrząc na chłopaków w lusterko. -Ale on nigdy nie lubił jak śpiewałem. Potem jak urodził się Sawyer, to wystarczyło, że zaśpiewałem jedno słowo i już śmiał się w najlepszego. Chyba nie mam talentu do śpiewania, albo to dlatego, że brakowało mi kilka zębów- powiedział do mnie, ściszając trochę muzykę. 
-W takim razie nie dziwię się, że się śmiał- pokręciłam głową, wyobrażając sobie małego Les'a bez dwóch przednich zębów. 
-Myślałem, że mama stanie na naszej trójce, ale potem pojawił się Victor- opowiadał Les. -Jak go pierwszy raz wziąłem na ręce to puścił pawia na moją ulubioną koszulkę. Od tamtędy, nie zbliżałem się do niego po porach jedzenia.- Otworzyłam swoje okno, bo w samochodzie zrobiło się trochę duszno. -Pewnie nie uwierzysz, ale Beck to był największy zbój w rodzinie- 
-No właśnie nie wieżę- spojrzałam na niego. -Beck jest...- 
-Mądry?- Dokończył za mnie Les. 
-No tak...- Kiwnęłam głową, wystawiając łokieć za szybę. 
-Gdybyś go widziała w wieku dziesięciu lat, jak wybił szybę a sklepie z cukierkami, bo był zamknięty, to byś tak nie powiedziała- poinformował mnie. 
-Nie żartuj- obróciłam głowę w jego stronę. Trudno było powiedzieć, czy żartuje, bo się uśmiechał, ale Les nie był osobą, która kłamała. 
-Wybuchowy był z niego dzieciak- 
-A ty jaki byłeś?- Spytałam Les'a. 
-Idealnym przykładem starszego brata. Nadal jestem- powiedział, uśmiechając się. Okej, wybuchłam śmiechem, nie wiem czemu, ale zaczęłam się śmiać. 
-Masz inne zdanie?- Spytał mnie, patrząc na mnie szybko. 
-Erm...nie. Chyba- powiedziałam, gdy przestałam się śmiać. 
-Głodny jestem!- Krzyknął Jett, co było nie konieczne. Posadziłam papierową torbę na swoich kolanach i odwróciłam się do Jett'a. 
-Na co masz ochotę?- Spytałam się chłopaka. Oliver postanowił sobie dać spokój z zabawianiem swojego brata, po tym co widziałam. Postanowił sobie strzelić drzemkę. 
-Watę cukrową- krzyknął Jett. 
-Okej, tego to ja tutaj nie mam- zaśmiałam się. -Może kanapka z...masłem orzechowym?- Wyjęłam jedno z sreberek i pokazałam Jett'owi. Pięciolatek chwilę się zastanawiał, już myślałam, że powie nie, ale kiwnął mocno głową, zadowolony. Podałam mu jeszcze sok pomarańczowy w kartoniku. 
-Ja też mogę dostać kanapkę?- Spytał Les, gdy siadłam powrotem na swoim miejscu. 
-Jasne- odpowiedziałam, wyciągając jeszcze jedno sreberko. 

Ja, Gina i Cat rozpakowałyśmy bagażnik z namiotów, a chłopcy zaczęli je stawiać. Cat wyglądała na bardzo szczęśliwa i nawet mnie zarażała tym humorem. Droga nad jezioro nie była wcale nudna, przez większość drogi rozmawiałam z Les'em. Dowiedziałam się, że w jesieni jedzie do Nowego Yorku by studiować Architekturę. Był to dla niego trudny wybór, bo z Burnsville do Nowego Yorku jest ponad tysiąc kilometrów. Nie dziwiłam się mu, dorastasz w wielkiej rodzinie, gdzie wszystkich jest pełno i nagle jedziesz na studia i jesteś sam. Les obiecał mi kolejną lekcję pływania jutro, co mi bardzo odpowiadało. Chciałam się więcej nauczyć no i...spędzić więcej czasu z Les'em. Ja i Cat dostałyśmy swój własny namiot, który był na cześć osób, ale dlatego, że byłyśmy, jak to ujęła Gina, młodymi damami, zasługiwałyśmy na więcej miejsca. Gdy Hendersonowie skończyli wszystko rozkładać, było sześć namiotów. Jeden dla mnie i Cat, drugi, na czternaście osób dla Beck'a, Olivera, Tony'ego, Victora, Les'a, Drew i Jett'a. Zielony namiot był dla Giny i Ben'a. Czwarty namiot był do jedzenia i ogólnego siedzenia. Ostatni namiot był Sawyera, bo nie chciał dzielić z nikim swojej przestrzeni. 
-Alex, pomożesz mi zrobić coś ciepłego do jedzenia?- Krzyknęła do mnie Gina. 
-Już idę!- 

Na następny dzień, jak mi obiecał Les, poszliśmy nad jezioro. Trzeba było iść przez las, gdzie było dużo innych rodzin, które spędzały tutaj wakacje. Cała rodzina Hendersonów robiła swoje. Wieczorem z Oliverem miałam zagrać w tenisa, teraz chłopak grał w siatkę z Drew, Victorem i innymi dzieciakami. Beck poszedł z Ben'em na ryby, Gina i Cat opalały się od dziewiątej rano. Bliźniacy znaleźli sobie nowych kolegów i robili małym dziewczynką psikusy. Sawyera nie widziałam od wczoraj, cały czas siedział w namiocie, nawet nie przyszedł na wczorajszy obiad, ani dzisiejsza śniadanie. Les nauczył mnie kilku nowych stylów pływania, ale mi najbardziej dopowiadał styl dowolny. 
-Hej, może popłyniemy na drugą stronę jeziora?- Spytał mnie Les, gdy dopłynęłam do niego. Odwróciłam się w stronę, którą pokazywał. 
-Nie wiem...Jest trochę daleko. Umiem pływać, ale nie jestem, aż taka pewna- pokręciłam głową, obracając się z powrotem do niego. 
-No dalej. Jak zaczniesz tonąć, to zrobię ci usta usta- zaśmiał się, chwytając moja brodę pod swoja dłoń i unosząc moją głowę do góry. -To co?- spytał, patrząc mi w oczy.
-Okej- kiwnęłam głową, po chwili. 
-Nie musimy się śpieszyć, mamy dużo czasu- zapewnił mnie, kładąc się za plecy. Nie zdążyliśmy nawet popłynąć dwadzieścia metrów, a usłyszałam damski głos.
-Les!- Odwróciłam swoją głowę w stronę brzegu, gdzie stała drobna dziewczyna. Miała krótkie, blond włosy, które oprawiały jej twarz w kształcie serca. Miała na sobie piękną niebieska sukienkę i brązowe sandały. 
-Zaraz przyjdę- Les rzucił za ramię, biegnąc w stronę dziewczyny. Stanęłam na gruncie i patrzałam jak dziewczyna rzuciła sie w ramiona Les'a, gdy on ją pocałował...w usta. Nie miałam pojęcia, że Les ma dziewczynę, nigdy o niej nie wspomniał. Ale nie dziwiłam się, że ją miał. Osobiście się cieszyłam z jego szczęścia, ale gdy zamiast do mnie wrócić, jak obiecał, poszedł z tą blondynką, coś mnie zabolało. Bardzo. 

Gdy Les mnie zostawił dla swojej dziewczyny, popływałam sobie sama, ale po kilku minutach się poddałam i wróciłam na brzeg, gdzie spędziłam kilka godzin na kocu. Gdy wróciłam do namiotów starałam się unikać wszystkich dokoła, nie miałam ochoty z nikim rozmawiać. Cat przyszła po mnie na kolację, ale powiedziałam jej, że nie jestem głodna i idę zaraz spać. Tak zrobiłam. Przebrałam się w swoją pidżamę i schowałam się po kołdrą i czekałam, aż oczy zrobią mi się cięzkie. 

Wiedziałam, że wszyscy już spali jak zabici, ale ja dzisiaj nie mogłam zmrużyć oka. Od kąd Cat po mnie przyszła, przewracałam się pod kołdrą co pięć minut. Było strasznie duszno w namiocie, więc postanowiłam wyjść na chwilę na dwór. Owinęłam się w jeden z swoich swetrów, ubrałam swoje tenisówki i po cichu wymknęłam się z namiotu. Na dworze było cicho, tylko okazjonalne odgłosy z lasu lub chrapanie z daleka. Chciałam iść sobie na pomost i posiedzieć przez chwilę, ale głośne kroki zwróciły mnie w stronę parkingu. Podążyłam za ciemną figura chłopaka, kierował się do samochodu Les'a. 
-Sawyer?- Wyszeptałam, stając dwadzieścia metrów od samochodu. Chłopak nawet nie zauważył, że za nim szłam. Sawyer zatrzymał się i napięcie obrócił się w moją stronę. Myślałam, że mnie wyzwie za to, że go śledzę, ale zamiast tego, chłopak odtworzył samochód i zanim wsiadł powiedział.
-Dalej, wchodź- 
-Gdzie się wybierasz?- Spytałam go, otwierając drzwi od strony kierowcy. Sawyer włożył kluczyki do stacyjki i spojrzał na mnie z uniesionymi brwiami. 
-Rodzinne wakacje to nie moja rzecz- powiedział do mnie, kręcąc głową. Dzisiaj miał na sobie wyprane, podarte w kolanach, dżinsy i zwykłą czarną koszulkę. Spojrzałam na niego z niedowierzaniem. 
-Wracasz do domu?- Założyłam ręce na klatce piersiowej. Nie pozwolę mu pojechać do domu. Jeśli go nie przekonam, zacznę krzyczeć z całej siły. Wtedy na pewno nie odjedzie. 
-Oczywiście, że nie, durna suko- warknął do mnie. Sawyer był dla mnie nie miły, ale nigdy nie nazywał mnie głupią i to w taki sposób. Wzięłam szybko krok do tyłu, lekko wystraszona. 
-Przepraszam, Alex- powiedział, spuszczając głowę, gdy zobaczył moją reakcję. -Nie chciałem tego powiedzieć. To z przyzwyczajenia- wzdychnął, spuszczając głowę jeszcze niżej. 
-Masz przyzwyczajenie do nazywania kogoś...Suką?- Spytałam, mój głos był twardy i zimny. Chciałam ukryć ból, które sprawiły mi jego słowa. 
-Nie, to nie tak- pokręcił mocno głową, jakby chciał, by cała pamięć z tych kilku minut wyleciała mu z głowy. - Źle to ująłem- wytłumaczył, podnosząc głowę. 
-Jasne- pokręciłam głową i zaczęłam odchodzić. 
-Poczekaj!- Krzyknął za mną Sawyer, wychodząc z samochodu. Odwróciłam się na piętach w jego stronę. -Pojedziesz ze mną?- Spytał mnie, machając głowę w stronę samochodu. Wyglądał na zdenerwowanego? Albo może jeszcze był zły, bo wbijał paznokcie w swoją dłoń. 
-Gdzie?- 
-Gdzieś- wzruszył ramionami. Jego uśmiech znowu wrócił. 
-Gdzie?- Spytałam ponownie. 
-Na imprezę- rzekł, uciskając mostek nosa swoimi palcami, jakby miał ból głowy. Albo ktoś go irytował. A tą osobą byłam ja. 
-Nie mam nic do ubrania- powiedziałam, szybko. Ubrać dres czy pidżamę na imprezę? Hmm...trudny wybór. Nie.
-To da się załatwić- Uniósł głowę, pokazując ręką na samochód. -To co? Pojedziesz czy masz cykora?- Rzucił z uśmiechem na ustach. Jak myślcie co zrobiłam? Na pewno nie poszłam spać.

Sawyer zawiózł nas do jakiegoś małego, pobliskiego miasta. Zatrzymał się w na parkingu przed jakimś klubem. 
-Myślałam, że to impreza- powiedziałam, wysiadając z powozu. Przed klubem stało kilka dziewczyn bliskie mojego wieku, które chciały się dostać do środka. Klub nazywał się 'Lindy's',czyli właścicielką była kobieta. 
-No tak jakby- Sawyer wzruszył ramionami, zakluczywszy samochód. 
-Tak jak by?- Spytałam, puszczając mu mordercze spojrzenie. Nie mam pojęcia czemu się na to zgodziłam. Pojechać na imprezę bez powiadomienia kogoś dorosłego w środku nocy, nie było w moim stylu. Nie było też w moim stylu chodzenie na takie imprezy z chłopcami jak Sawyer. 
-Musisz mieć tyle 'ale'?- Zaśmiał się, chwytając mnie za dłoń i ciągnąc mnie w stronę klubu. Jednak w ostatniej chwili Sawyer skręcił w prawo i stanął przed małymi, czerwonymi drzwiami tuż obok klubu. Zapukał jeden raz. Po chwili drzwi się otworzyły i ujrzałam wysoką kobietę w poranniku. Miała kwaśną minę na twarzy. Myślałam, że zacznie krzyczeć na Sawyera za budzenie jej o takiej godzinie, ale w ostatniej chwili uśmiechnęła się szeroko, uśmiech, który rozjaśniał całą jej twarz.
-No, no. Sawyer. Co cię do mnie sprowadza?- Spytała się kobieta, opierając się o drzwi. Z swojego porannika wyjęła paczkę papierosów. Kobieta była bliska czterdziestki, ale była bardzo atrakcyjna jak na swój wiek. Miała krótkie, czarne włosy, grzywka opadała jej na czoło, a pod nim była para zielonych oczu, która miała wokół siebie kilka zmarszczek. 
-Mogłabyś dać Alex coś do założenia?- Spytał ją. Nawet się nie przywitał. Zaraz, on ją prosił o ciuchy dla mnie? 
-A swoich nie ma?- Kobieta uniosła brodę w moją stronę, rozbawiona. 
-Tak, ale z jej ciuchami to jej nawet do kościoła nie wpuszczą- parsknął Sawyer. Automatycznie zwinęłam w pięść i uderzyłam Sawyera w ramię. -OW!- Wrzasnął Sawyer, zaskoczony. Kobieta zapaliła papierosa i obejrzała mnie dokładnie. 
-Dobra, zobaczę co znajdę- powiedziała po chwili zastanowienia. Wypuściła dym z ust na twarz Sawyera i kazała mi iść za nią. Ruszyłam za nią, ale w połowie drogi odwróciłam się do Sawyer'a i puściłam mu mordercze spojrzenie. Drugi raz w ciągu pięciu minut. 
-To jakim cudem Saw zaciągnął cię tutaj w pidżamie w...Kubusia Puchatka?- Spytała mnie kobieta, gdy weszłyśmy do małego pokoju. Kazała mi usiąść na jednym z foteli, gdy ona zniknęła w kolejnych drzwiach. 
-Przyszłam z własnej woli- przyznałam, wzruszając ramionami. 
-Szczęściara z ciebie...- Kobieta wróciła, trzymając ubrania w rękach. Spojrzała na mnie pytająco. 
-Alex- dokończyłam za nią. 
-Lindy, miło mi cię poznać- Lindy uśmiechnęła się do mnie. Czyli to była właścicielka klubu obok. 
-Czemu jestem szczęściarą?- Spytałam, gdy Lidny pokazała mi dwie sukienki. W prawej trzymała krótki, błyszczący materiał. Sukienka z skóry. W lewej miała czerwoną sukienkę bez ramiączek. -Czerwona- powiedziałam, stanowczo. Nie widziałam się w stylu. Obydwie sukienki nie był w moim stylu, ale nie sądziłam, że Lindy ma coś innego. 
-Sawyer nigdy nie przyprowadził ze sobą dziewczyny- powiedziała, rzucając mi czerwony materiał. -Ubierz, a ja zaraz wrócę- powiedziała, idąc z powrotem do szafy. 
-Nie czuję się raczej wyjątkowa- powiedziałam do siebie, rozbierając swój sweter. Gdy zapinałam sukienkę, Lindy wróciła z parą szpilek w tym samym kolorze, lokówką i małym pudełkiem z makijażem. 
-Skąd wiedziałaś, że będzie pasować?- Spytałam ją, siadając z powrotem na kanapę. Sukienka przylegała do mnie jak druga skóra i sięgała mi do połowy ud. 
-Nie raz znajduję jakieś rzeczy w klubie. Sukienki, koszule i inne ciuchy. Po prostu je piorę i chowam na jakieś okazje. A ty jesteś tą dzisiejszą- wytłumaczyła mi. -A rozmiar zgadłam- Dodała, przysuwając obrotowe krzesło przed mój fotel. 
-Masz więcej takich...gości?- Usiadłam na krześle, jak Lindy mi kazała. 
-Jasne. Jestem samotną kobietą. Sawyer i reszta chłopaków są dla mnie jak rodzina- powiedziała, zbierając moje włosy dłońmi. 
-Banda?- Uniosłam brwi na ścianę. 
-Jessie, Rayne, Mason, Caleb i Will- wypowiedziała imiona. -Przychodzili do klubu od kąd mieli czternaście lat. Nie pozwalałam im wejść, ale gdy nie chcieli pójść do domu, zapraszałam ich do siebie. Gdzieś przyplątał się Sawyer- powiedziała. Chwyciła za kosmyk moich włosów i zakręciła na lokówkę. -Pojawił się z Caleb'em. Taki mały kurdupel z okularami i aparatem na zęby- zaśmiała się. Lindy zwinne robiła loki z moich włosów. -Nikt by nie pomyślał, że ten knypek mógł by być taki atrakcyjny, nie?- Pochyliła się najemną i spojrzała na mnie z uśmiechem. 
-Mhm- przytaknęłam. 
-Nie wiem czemu tak nagle się zmienił. Był takim miłym dzieciakiem. Widziałam go takiego ciapowatego w jedno lato, a na następne pojawia się mi jakiś obcy nastolatek i mówi, że ja go nie pamiętam. No oczywiście, że nie- powiedziała, prychając. Każdy mi mówił, że Sawyer jest inny, ale ja nigdy nie zwracałam na to uwagi. Zawsze widzę Sawyera jako arogancką, czarną panterę. Lindy skończyła moje włosy, które spięła w bocznego, niskiego kucyka i zostawiła kilka kosmyków włosów po bokach. Zaczęła wyjmować makijaż z małej skrzynki, ale w połowie się zatrzymała i spojrzała na mnie jeszcze raz. 
-To ci nie jest potrzebne- pokręciła głową. Zamknęła skrzyknę z trzaskiem. -Możesz już iść- uśmiechnęła się. 
-A mogę się zobaczyć?- Spytałam. 
-Mam lustro na korytarzu, ale najpierw zabierz ze sobą Sawyera. Przy wyjściu możesz się zobaczyć- powiedziała, siadając na kanapie. 
-Okej. Dzięki, Lindy- Uśmiechnęłam się szeroko. 
-Nie ma za co- puściła mi oko i wyjęła paczkę papierosów z kieszeni od swojego porannika. -O..buty!- Zerwała się z kanapy i chwyciła za szpilki. -Chyba nie miałaś zamiar iść na boso?- 


Znalazłam Sawyer'a w salonie na kanapie. Jego nogi były położone na stole, a ręce miał za głową. Oglądał telewizję. Stanęłam przed nim i oczyściłam gardło. Oczy Sawyer'a powędrowały na mnie i lekko się zaokrągliły. Zgadywałam, po wyrazie jego twarzy, że Lindy się spisała. 
-Może być- wzruszył ramionami. Zaskoczenie zniknęło z jego twarzy i pojawiła się mina pokerowa. -Gotowa?- Spytał, wstając z kanapy. 
-Komplementy to ty umiesz prawić- powiedziałam sarkastycznie, ruszając w stronę drzwi. Sawyer odchylił głowę do tyłu i zaśmiał się głośno. Czy ja byłam, aż taka śmieszna? Zanim wyszłam z domu Lindy, spojrzałam w duże lustro, które było powieszone na ścianie. Miałam rację co do sukienki, wyglądała jak druga skóra. Ukazywała moje krągłości i w końcu zauważyłam, że miałam długie nogi. Byłam zaskoczona, że nie miałam problemu z chodzeniem w tych czerwonych szpilkach, które były bezpiecznie zapięte na moich kostkach. Moje włosy zlatywały mi na prawe ramie w długich falach i były związane przezroczystą gumką do włosów. 
-Długo będziesz się podziwiać?- Spytał Sawyer, stając za mną. Spojrzałam na niego w lustrze. 
-Już skończyłam. Nie musisz być taki niecierpliwy- westchnęłam, odchodząc od lustra. 

Do klubu nie weszliśmy przednim wejściem, Sawyer zaprowadził mnie wokół klubu i zapukał do drzwi, gdzie wpuścił nas pewien facet. Nic się nie odzywałam, ale martwił mnie fakt, że nie byliśmy pełnoletni. Sawyer podziękował facetowi i pociągnął mnie w stronę schodów, gdzie pewnie znajdował się klub. Z góry było słychać głośną muzykę, która już przyprawiała mnie o ból uszu. Sala była pełna ludzi. Większość była na parkiecie, tańcząc do muzyki, którą grał Dj. Sawyer zwinne ominął tłum ludzi i posadził mnie na kanapie w końce klubu. 
-Nie ruszaj się, zaraz wrócę- krzyknął mi do ucha i zniknął w tłumie tańczących ludzi. Nie szczególnie mi się podobało to, że mnie zostawił samą. Ale nie miałam wyboru, zostałam w swoim miejscu i rozejrzałam się po sali. Całe pomieszczenie miało wysoki sufit, a na nim reflektory o różnych kolorach, które migały. Moje oglądanie było jednak ograniczone. Widziałam tylko ciała i jeszcze więcej ciał. Sawyer wrócił po chwili, trzymając dwie szklanki z niebieskim płynem. Położył jedną przed mną i siadł obok mnie, pijąc swój napój. 
-Co to?- Spytałam, patrząc na szklankę z uniesionymi brwiami. 
-To tylko picie gazowane- powiedział, uśmiechając się arogancko. -Chyba nie myślałaś, że mam zamiar cię upić?- Spytał, odkładając szklankę. 
-Po tobie nie wiem czego mam się spodziewać- przyznałam prawdę. Sawyer był dla mnie naprawdę trudną osobą do odczytania. Chłopak uśmiechnął się jeszcze szerzej, widocznie zadowolony moją odpowiedzią. Usiadł bliżej i objął mnie ręką, a następnie schylił swoje usta do mojego ucha. 
- Żartowałem wtedy u Lindy. Wyglądasz ślicznie, Alex- powiedział mi do ucha. 
-Nie wyglądało mi to na żart- powiedziałam, patrząc na swój napój. Chwyciłam szklankę i zaczęłam go powoli pić. Sawyer miał racje, był to zwyczajny napój gazowany. Trochę za słodki, ale mogłam przełknąć. 
-Przepraszam, następnym razem nie będę kłamać- Zaśmiał się Sawyer. Przyłożył swoje usta do mojego policzka i mnie w niego pocałował. Z zaskoczenia mało nie wyplułam picia z ust. Gest Sawyer'a mnie zaskoczył i to bardzo. 
-Przepraszam- powiedział jeszcze raz, gdy nic nie powiedziałam. Nie miał za co przepraszać. Nagle zaczął mnie przepraszać? Gdy znowu nic nie powiedziałam, ponownie pocałował mnie w policzek, który, byłam pewna, był rozgrzany. 
-Okej...-odpowiedziałam, w końcu, znowu popijając napój. Nagle zrobiło mi się sucho w gardle. Sawyer chciał jeszcze coś powiedzieć, ale przerwała nam dwójka chłopaków. 
-Hej, stary- powiedział blondyn, wsuwając się na jedno z wolnych miejsc. 
-Siema- powiedział drugi chłopak, siadając obok blondyna. Sawyer spojrzał na nich i uśmiechnął się.
-Kto to?- Powiedziałam do Sawyer'a, patrząc na dwójkę chłopaków. 
-Kto to?- Spytał blondyn w tym samym czasie co ja. 
-To jest Alex- powiedział Sawyer. -Alex, to jest Caleb.- wskazał na blondyna, który machnął swoją ręką. Grzywka padała mu w jego karmelowe oczy, którą odgarnął prawą ręką. -A to Rayne- powiedział. Tamten chłopak wstał i chwycił mnie za rękę, przyłożył ją do swoich ust i ją lekko pocałował. Więc to była dwójka z pięciu kolegów Sawyera, o których wspomniała Lindy.
-Miło mi cię poznać- Uśmiechnął się, ukazując rząd białych zębów. Na jego nosie były rozlane piegi i miał bardzo rude włosy. Gdy Rayne usiadł na swoje miejsce, Caleb uderzył go w tył głowy. 
-Stary, co ty odpierdalasz?- Caleb spytał Rayne'a, który masował tył swojej głowy. 
-Przywitać się już nie można?- Rayne zmrużył oczy. 
-Ale nie w taki sposób- Caleb pokręcił głową. 
-Jesteś zazdrosny bo byłem pierwszy- Wyśmiał go Rayne. 
-Czy oni zawsze tak mają?- Wyszeptałam do Sawyer'a, który patrzał na chłopaków z rozbawieniem. 
-Nie jestem zazdrosny- warknął Caleb. -Podrywasz jak wieśniak- wytłumaczył Rayne'owi, który zacisnął mocno zęby. 
-Oczywiście, że tak- odpowiedział do mnie Sawyer. -Są jak stare małżeństwo- 

Przez cały pobyt w klubie siedziałam na kanapie z Sawyer'em i chłopakami. Miło mi się z nimi rozmawiało. Byłam im wdzięczna, że nie musiałam tańczyć, bo w tych szpilkach nie dałabym rady. Sawyer kazał mi iść już do wyjścia, bo chciał jeszcze coś załatwić. Przecisnęłam się przez tłum ludzi na parkiecie i wyszłam na dwór. Oparłam się o ścianę i owinęłam dłonie wokół moich ramion. Było mi zimno. W klubie z powodu dużej liczby osób, było bardzo ciepło, nawet duszno, a na dworze temperatura była zaskakująco zimna. 
-Słyszałem, że mnie szukasz- usłyszałam głęboki głos z swojej prawej. Na dworze nie było dużo osób, kilka kobiet i męrzczyzn i ten jeden facet. Nie mógł mnieć więcej niż dwadzieścia lat. Nie podobał mi się jego uśmiech. 
-Nie, to pewnie pomyłka- zaprzeczyłam, szybko patrząc w drugą stronę. Już myślałam, że dał sobie spokój, ale on nie dawał spokoju. Podszedł do mnie i objął mnie w pasie. 
-Jestem pewny, że to nie jest pomyłka. Powiedzieli mi, że brunetka w czerwnej sukience szuka seksownego Tommy'ego- powiedział, przybliżając swoją twarz do mojej. Jego oddech był okropny, śmierdział dużą ilością alkocholu. Oczy Tommy'ego wyglądały na maniackie. 
-Pomyliłeś się- wydusiłam przez swoje zęby. Zaczynałam powoli się bać. -Proszę, daj mi spokój- powiedziałam. Mój głos lekko zadrżał, co go jeszcze bardziej zachęciło. 
-Chodź, pójdziemy do mnie. Obiecuję, że będzie fajnie- powiedział, zaciskając swoje dłonie na moich biodrach. 
-Nie dziękuję- powiedziałam, przez suche gardło. 
-Chcesz, chcesz...- wymamrotał i przybliżył swoje usta do moich. 
-Zostaw ją- usłyszałam głos Sawyer'a. Spojrzałam za ramię Tommy'ego, który wydał odgłos zirytowania. Sawyer stał spokojnie za nim, kieszenie w dłoni. 
-Ja byłem pierwszy- jęknął Tommy, obracając się w jego stronę, ale nadal mnie nie puszczając. Tommy był od niego wyższy i bardziej umięśniony. 
-To nie gra w zaklepywanie, debilu- warknął Sawyer. Zadrżałam, patrząc na wyraz twarzy.
-Powiedziałem, że ta suka jest moja!- Wrzasnął Tommy, zaciskając swoje dłonie jeszcze bardziej na moich biodrach. Jęknęłam z bólu, próbując wyrwać się z jego rąk. Sawyer rzucił się na Tommy'ego i uderzył go pod brodę. Tomy puścił mnie i cofnął się do tyłu. 
-Dostanie ci się za to, smarkaczu.- Tommy pokręcił głową, zaciskając swoje pięści. -To nauczy cię żeby nie zgrywać bohatera- powiedział, trafiając Sawyera w policzek. Zaczęła się szarpanina. Myślałam, że Sawyer nie ma szans. Tommy zadał mu kilka cisów w brzuch, przez które Sawyer się skulił. Ale on się nie dawał i przywalił Tommy'emu w nos, a następnie w lewy policzek. Tommy zadał kolejny cios w twarz Sawyera. Chłopak cofnął się do tyłu. 
-Już się poddajesz? Spierdalaj stąd, w takim razie!- Wrzasnął Tommy, wypluwając krew na chodnik. Krew leciała mu z dwóch miejscach na ustach i z nosa. Gdy Tommy znowu wypluł krew, Sawyer zamachnął się i przyłożył mu w policzek z całej siły. Tommy obrócił się o sto osiemdziesiąt stopni, a ja mu podłożyłam nogę. Upadł z hukiem na ziemię. Sawyer odchylił nogę i zamierzył się na kopnięcie go w brzuch. 
-Sawyer, wystarczy!- powiedziałam głośno. Sawyer obrócił głowę w moją stronę i spuścił swoją nogę. Kiwnął głową i zaczął iść w stronę samochodu, który zaparkował w najciemniejszym kątku parkingu. Tommy na pewno nie będzie próbował szybko wstać. Gdy doszliśmy do samochodu, kazałam Sawyer'owi otworzyć bagażnik. 
-Po co?- Spytał mnie, oddychając ciężko. 
-Muszę opatrzyć ci rany- wytłumaczyłam mu. -Usiądź z tyłu samochodu- kazałam mu, otwierając bagażnik od samochodu. Znalazłam czerwoną apteczkę. Moje ręce się trochę trzęsły, a serce nadal biło mi w gardle. Zamknęłam bagażnik i wsiadłam do tyłu samochodu. Zostawiłam drzwi otwarte, by paliło się światło. Siadłam na przeciwko Sawyer'a i spojrzałam na niego. 
-Raczej nie będziesz miał nic spuchniętego- powiedziałam, grzebiąc w apteczce w poszukiwaniu chusteczek. 
-Mamy jakąś wodę?- Spytałam go. Sawyer podniósł butelkę z podłogi i mi ją podał.
-Rozwaliłeś sobie kostki.- Zmarszczyłam czoło, zauważając krew na jego prawej dłoni. 
-To nic- wzruszył ramionami, jego głos był obojętny. 
-Boli?- Spytałam, chwytając go za nadgarstek, gdy chciał schować swoją rękę. Spojrzałam mu w oczy.
-Jak cholera- przyznał, ale powiedział to przez zęby. Pokręciłam głową i zaczęłam czyścić jego dłoń. Jak skończyłam, owinęłam ją w bandaż. Następnie zajęłam się za jego twarz. 
-To jego krew- powiedziałam, przykładając chusteczkę do jego czoła. 
-Starzy mnie zabiją- pokręcił głową. 
-Nie, jak będziesz chował swoją dłoń- rzekłam, biorąc nową chusteczkę. Nie wiedziałam jak mu podziękować za to, że mi pomógł. Wpadł mi głupi pomysł do głowy. Położyłam jedną dłoń na jego policzku i go lekko pocałowałam w usta. Pocałunek nie trwał długo, nawet nie pięć sekund. Gdy odsunęłam swoją twarz od Sawyera, on patrzał na mnie z dziwną miną. 
-Co to było?- Spytał powoli. 
-Chciałam ci podziękować- wyszeptałam, patrząc na swoje dłonie, które były na moich kolanach. -Przepraszam- wydusiłam z siebie, żałując tego, że go pocałowałam. 
-Chociaż zrób to dobrze- powiedział Sawyer po chwili, umieszczając palec pod moją podbródek, uniósł moją twarz tak bym znowu na niego patrzyła.
-Co?- Spytałam.
Nie odpowiedział. Zamiast tego zniżył swoje usta do moich, przyciskając je do moich. To nie był niewinny buziak. Pokrył moje usta i potarł językiem po mojej dolnej wardze, dopóki się dla niego nie otworzyłam. Westchnęłam, gdy jego język wszedł w moje usta i wycofał się z powrotem. Sawyer jęknął, gdy mój język zrobił swoje własne zwiedzanie. Jego ręką puściła mój podbródek, by owinąć ją wokół mojej tali i pociągnąć mnie na jego kolana, przyciskając mnie bliżej do niego. Moje ręce zsunęły się do jego torsu, chwyciłam jego koszulkę i pogrążyłam się w czuciu jego ust na moich. Sawyer jako pierwszy przełamał nasz kontakt. Odchylił się trochę i spojrzał na mnie z zadowolonym z siebie uśmiechem na jego spuchniętych ustach.
-W taki sposób się dziękuje- wyszeptał. 
Rozdział 13 
Burza Część 1


Siedziałam na jednym z pomostów, czytając książkę, którą pożyczył mi Beck. Dzień był zachmurzony i wiał mały wiatr, więc pływanie i opalanie się było wykluczone na dzisiaj. Bliźniacy chyba najbardziej na tym cierpieli, Ben postanowił się z nimi zabawić i uczył ich matematyki. Z Les'em nadal się nie widziałam, gdy spytałam Victora gdzie jest, powiedział, że 'spędza czas z Caroline'. Więcej nie musiałam wiedzieć. Byłam na niego zła za to, że zostawił mnie. Może zachowuję się dziecinnie, ale tak się nie robi. Nawet nie przyszedł mnie przeprosić. Byłam wdzięczna Beck'u za pożyczenie mi czegoś do czytania. Swoje gazety i te od Cat już skończyłam, a telefon dawno mi padł.
-Alex?- Spojrzałam na Sawyer'a, który stał na środku pomostu.
-Jak tam ręka?- Spytałam, odkładając książkę. Moje myśli co chwile wracały do wczoraj, kiedy Sawyer mnie pocałował. Nie miałam pojęcia, czy brać to na serio, czy uznać do za kolejny kaprys Sawyer'a. Może to sobie wyobrażam, ale moje usta nadal mrowiły od tego pocałunku.  A co jak Sawyer sądził, że całuję jak stara żyrafa? Jeśli chodzi o dział całowania, to nie mam dużego doświadczenia.
-Jest w porządku- wzruszył ramionami, oglądając swoją zabandażowaną dłoń. Dzisiaj miał na sobie czarną bluzkę z długim rękawkiem, która była by pewnie podwinięta do łokci, ale musi chować opatrunek przed Ben'em i Giną. Jestem pewna, że nie byli by zadowoleni z naszego nocnego wypadu. Sawyer do tego założył podarte dżinsy i buty wojskowe. Jego czarne włosy były jak zwykle potargane, jakby zapomniał się uczesać gdy wstał, co jest pewnie prawdą.  Jego oczy, z tego co pamiętam z wczoraj, były koloru niebieskiego lodu, z plamkami szarego i bladego zielonego.
-Gina poprosiła mnie bym pojechał do sklepu- powiedział, wkładając dłonie do kieszeni od swoich dżinsów.
-Okej, to jedź- powiedziałam, wstając na nogi. Robiło się już ciemno i nie miałam jak czytać przy takim świetle. Sawyer zmarszczył nos, lekko zirytowany.
-Chciałem, żebyś ze mną pojechała- rzekł powoli.
-Chyba dasz sobie radę sam- zaśmiałam się, kierując się w stronę namiotów.
-Wiem, ale chcę żebyś mi dotrzymała towarzystwa- powiedział, chwytając mnie za ramię. Długo się nie zastanawiałam.
-Ok- wzruszyłam ramionami, patrząc na Sawyer'a. Chłopak uśmiechnął się i kiwnął głową.
-Pójdę tylko po kluczyki- powiedział, puszczając mnie. -Poczekaj przy samochodzie Les'a- rzucił za swoje ramie. Zrobiłam tak jak kazał. Robiło się co raz zimniej, a ja miałam na sobie tylko podkoszulek i cienką bluzę. Spojrzałam w górę, przez drzewa było widać jak niebo robi się coraz bardziej pochmurne. Potarłam swoje ramiona i pobiegłam do samochodu, rozgrzewając się trochę. Po chwili Sawyer się zjawił, czytając mały świstek papieru.
-Miały być tylko dwie butelki wody, a nie lista jedzenia na dwa dni- wymamrotał głośno pod nosem, otwierając samochód. Zaśmiałam się, widząc jego niezadowoloną minę i wskoczyłam na miejsce pasażera.
-To gdzie jest ten sklep?- Spytałam, zapinając pasy.
-Gdzieś w lesie. Pamiętam drogę, jechałem tam kilka razy z tatą- zapewnił mnie pewnym głosem.

-Mówiłeś, że znasz drogę- powiedziałam, zirytowana, gdy Sawyer powiadomił mnie, że się zgubiliśmy.
-Nie, powiedziałem, że pamiętam drogę.- Pokręcił głową, tłumacząc się. -Albo pamiętałem- Dodał. Oparłam się o siedzenie i rzuciłam mu mordercze spojrzenie. Świetnie, po prostu świetnie.
-Chodź, pójdziemy poszukać kogoś, kto zna drogę- powiedział Sawyer po chwili, otwierając swoje drzwi.
-Ciekawe kogo? Idź spytać wiewiórkę, albo sarnę, może ci pomogą- powiedziałam, sarkastycznie. Sawyer zatrzymał się w połowie wychodzenia z samochodu i spojrzał na mnie z uniesionymi brwiami.
-No chodź, Alex.- Sawyer pociągnął mój rękaw. Wyrwałam się i pokręciłam mocno głową.
-Nikogo tu nie ma, Sawyer- powiedziałam, powoli, by zrozumiał. -Jesteśmy w gigantycznym lesie z wielkimi niedźwiedziami, wilkami i innymi wielkimi zwierzakami, które mają wielkie zęby i nas zjedzą- rzekłam, kręcąc ponownie głową, tym razem mocniej.
-Proszę, Alex.- Sawyer zrobił oczy szczeniaka.
-Nie, żadne proszę, Sawyer. Nie chcę być przekąską dla wilków-
-Dobra, pójdę sam. Poczekasz tu?- westchnął, drapiąc się po głowie.
-Nie mam zamiaru się nigdzie ruszać.- Skrzyżowałam ręce na klatce piersiowej.
-Zaraz wracam- zapewnił mnie. -Zaklucz drzwi jeśli chcesz- powiedział, zamykając drzwi. Zrobiłam tak jak mi zaproponował i siadłam z powrotem na moje miejsce. Na prawdę się bałam tego co może być na zewnątrz. Nigdy nie lubiłam lasów. Przerażały mnie wszystkie odgłosy. Bałam się, że jakaś gałąź spanie mi na głowę, albo wpadnę do jakieś jaskini. A to, że było już ciemno wcale mi nie pomagało. Wiatr uderzał o szyby samochodu, hucząc cicho w trakcie. Włączyłam radio i zrobiłam trochę głośniej, by nie słyszeć tego huku. W radiu leciała jedna z piosenek The Red Hot Chili Peppers. Zaczęłam sobie nucić razem z Anthonym.
-How long, how long will I slide? Separate m...- zatrzymałam się. Usłyszałam jakieś dźwięk, jakby ktoś uderzał o tylną szybę małą gałązką.
-To nie jest śmieszne, Sawyer!- Krzyknęłam, dalej sobie nucąc. Pukanie ucichło, zaczęłam sobie znowu nucić.
-I yell and tell it that it's not my friend. I tear it down, I te...- Znowu się zatrzymałam, bo znowu usłyszałam pukanie, tym razem głośniejsze. Do tego doszło jeszcze dźwięk jakby ktoś uderzał w oponę.
-Sawyer, odpuść sobie- powiedziałam, prawie szeptem. Pukanie było coraz bardziej głośniejsze. Spanikowałam, okej? Otworzyłam drzwi od samochodu i wybiegłam, potykając się o własne nogi. Zatrzasnęłam drzwi i zaczęłam biegnąć w stronę, którą poszedł Sawyer. 
-Sawyer! Gdzie jesteś?- Wrzasnęłam, biegnąc ile sił w nogach. Nawet nie obróciłam się by spojrzeć czy coś naprawdę puka w samochód. Pewnie bym wygrała biegi na olimpiadzie, tak szybko biegłam. Odpychałam gałęzie, potknęłam się kilka razy o duże kamienie i po bólu w kolanie pewnie je sobie zbiłam. Ale co ludzie robią w panice, prawda?
-Saw!- Wrzasnęłam jeszcze raz. Gdzie on polazł. Nie mógł tak daleko pójść, nie było go zaledwie pięć minut. Panika uniosła się do mojego gardła. Zgubiłam się, pobiegłam w złą stronę i jestem jeszcze bardziej zgubiona. Ktoś chwycił mnie za biodra, krzyknęłam i zaczęłam się wyrywać.
-Alex, to ja- powiedział Sawyer, był rozbawiony. Sawyer trzymał mnie mocno i nie miałam szans się wyrwać. Przestałam się szarpać i obróciłam się w jego stronę. Miał tupet się jeszcze ze mnie śmieć. Pewnie, gdyby mnie nie trzymał, chwycił by się za brzuch i padł na ziemię ze śmiechu.
-Haha. Śmiej się ile chcesz, ale ja się wystraszyłam- warknęłam, niezadowolona. Sawyer przestał się śmiać i spojrzał na mnie, ale po sekundzie zamknął oczy i ponownie wybuchł śmiechem. Złożyłam dłonie w pięści i zaczęłam go uderzać w ramiona. On nawet się nie ruszył.
-Przestań- powiedziałam, uderzając go ostatni raz.
Rozdział 13 
Burza Część 2 
-Ok, ok- Sawyer wziął głęboki oddech, próbując znowu nie wybuchnąć śmiechem. -Zobaczyłaś pająka na szybie?- Spytał się, uśmiechając się arogancko. Skrzyżowałam ręce na klatce piersiowej, ale było to trudne, bo między mną a Sawyer'em było mało miejsca.
-Ale masz ubaw, nie? Haha, Alex wystraszyła się pajączka!- Zaśmiałam się sarkastycznie i obróciłam głowę w inną stronę. Serce mi nadal waliło, myślałam, że zaraz wyskoczy mi z klatki piersiowej. A Sawyer nadal widział wiele powodów do śmiechu, na przykład to, że miałam masę liści w włosach. Wyślizgnęłam się z jego dłoni i oparłam się o pobliskie drzewo, ciągnąc się za włosy w celu pozbycia się zieleniny.
-Możemy już wracać do samochodu?- Spytałam, gdy skończyłam wyciągać liście z włosów.
-Nie- odpowiedział Sawyer.
-Dlaczego?- Westchnęłam. Wiedziałam jaka będzie jego odpowiedź.
-Bo się zgubiliśmy. Znowu.- Wzruszył ramionami, jakby nigdy nic.
-Nigdy nie polegaj na facetach, bo wpadniesz w jeszcze większe bagno- wymamrotałam do siebie, pod nosem. Jednak Sawyer to usłyszał i spojrzał na mnie morderczo. -To co teraz, geniuszu?- Spytałam, odpychając się nadgarstkami od drzewa. Było strasznie zimno, czułam jak zaraz ręce mi odpadną. Wiał wiatr i do tego zaczęło kropić. A po kilku sekundach mocno padać. Jęknęłam, niezadowolona i tupnęłam nogą. Buty miałam już przemoczone.
-Chodź, widziałem chatkę niedaleko- powiedział Sawyer, chwytając mnie za dłoń. Dałam się mu pociągnąć między drzewa, przez kamienie i w końcu ujrzałam chatkę o której mówił Sawyer.
-Nikogo nie ma.- Stanęłam przed schodami, trzęsąc się z zimna. Chatka była nie wielka, parterowa z małymi oknami, cała z drewna. Na werandzie stał zakurzony stolik, lampa i bujane krzesło.
-Bo nikt tu nie mieszka- powiedział Sawyer, wchodząc na werandę. Ruszyłam w jego ślady, ocierając dłonie o swoją mokrą bluzę. Nie miałam na sobie ani jednej suchej nitki. Sawyer chwycił za klamkę i ją przekręcił, ale drzwi się nie otworzyły.
-Zakluczone- stwierdziłam, zawiedziona. -Możemy przesiedzieć deszcz...- niebo się rozjaśniło -burzę na werandzie. Przynajmniej nie zmokniemy- powiedziałam. Sawyer spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
-A co z niedźwiedziami?- Spytał, unosząc brwi. Nie poczekał na moją odpowiedź, oparł się o drzwi i pchnął mocno. Ani rusz. Zaśmiałam się z jego porażki, co mu się nie spodobało. Wziął krok od drzwi, uniósł nogę i kopnął drzwi swoim wojskowym butem. Był głośny huk i drzwi się otworzyły, oraz wyleciały z zawiasów i upadły na ziemię z trzaskiem.
-Pięknie, mięśniaku.- Zmarszczyłam nos. -Będziesz musiał to naprawić, bo właściciel się wścieknie- poinformowałam go, przeskakując przez drzwi, które leżały skosem na podłodze. Przeleciałam dłonią po lewej stronie i wcisnęłam miękki guzik, ale światło się nie zapaliło. Nic nie widziałam, bo było tak ciemno. Postawiłam kolejne kilka kroków, słuchając jak podłoga skrzypi. Z dworu dobiegł kolejny huk, wybiegłam na dwór i ujrzałam Sawyer'a w trakcie rozwalania bujanego krzesła.
-Co ty robisz?- Krzyknęłam, przez kolejne grzmienie.
-Muszę czymś rozpalić kominek- powiedział, zabierając się za stolik, który rozwalił się przy pierwszym kopnięciu.
-Nie ma kominka-
-Jest komin, więc kominek też jest. Nie marudź, tylko pomóż mi, żabciu.- Sawyer zaczął zbierać kawałki drewna w swoje ręce. Siadłam na kolanach i zaczęłam mu pomagać.

Nie mam pojęcia jak Sawyer widział kominek, ale na moich oczach go znalazł, ułożył ładnie drewno i rozpalił. Okej, nie zrobił tego parą kamieni, tylko zapalniczką. Gdy płomień zrobił się większy, w końcu mogłam rozejrzeć się po chatce. Wszystko mieściło się w jednym pokoju, prócz łazienki. Tuż przy drzwiach, które nadal leżały na podłodze, była kuchnia i duży stolik. W koncie było jedno osobowe łóżko, a na nim dwie poduszki i koc. Kanapa była tuż pod oknem, a przed nią mała ława do kawy. Żadnych obrazków, ani lamp. Jakby ktoś pozabierał wszystko co było im potrzebne, a resztę zostawił by zgniło. Do chatki wpędził kolejny podmuch wiatru i zdmuchnął dużą część ognia w kominku.
-Może zamkniesz jakoś te drzwi?- Spytałam Sawyera, który ocierał ręce nad ogniem. Obydwojgu było nam zimno z przemoczenia. Włosy Sawyera całe oklapły z przodu, ale z tyłu wystawały w różne strony, jakby były spryskane lakierem do włosów. Zignorowałam sposób w który czarna koszulka Sawyer'a przylegała do jego torsu i poszłam do kuchni. Zaczęłam otwierać wszystkie szafki, w poszukiwaniu coś do jedzenia. Umierałam z głodu. W szafie pod umywalką znalazłam worek z ziemniakami. Znalazłam też puszkę fasoli, ale po sprawdzeniu daty, zostawiłam je tam, gdzie je znalazłam. Sawyer w tym czasie włożył drzwi w zawiasy i w razie czego przyłożył krzesło pod klamkę, by się nie otwierały przy silniejszym podmuchu.
-Co znalazłaś?- Spytał mnie, przynosząc pościele z łóżka przed kominek.
-Ziemniaki- powiedziałam, siadając na dywaniku, który był postawiony przed kominkiem. Sawyer usiadł kolumnie, kładąc kilka małych poduszek. Wystawiłam swoje ręce przed ogień, ruszając moje zmarznięte palce. Nienawidziłam rozgrzewać swoich dłoni, zawsze mnie strasznie paliły.
-Musisz rozebrać tą bluzę- powiedział Sawyer, rozwiązując sznurówki od swoich butów. Zrobiłam tak jak kazał, gdy ściągnęłam z siebie mokry materiał, rzuciłam go blisko kominka i zaczęłam rozbierać swoje trampki i skarpetki. Sawyer postawił ziemniaki blisko ognia i oparł się na poduszkach. Skrzyżowałam nogi po turecku i okryłam się kocem, patrząc jak płomienie tańczyły między kawałkami drewna.
-Przepraszam- Sawyer odezwał się po chwili.
-Ale za co?- Spytałam, patrząc na niego zdziwiona. Włosy Sawyer'a były już prawie suche i wracały do swojego stałego nieładu.
-Za to, że tu jesteśmy- powiedział. Położyłam się na poduszkach, ale gdy moja głowa położyła się na jedną z nich, zaczął lecieć kurz. Zaczęłam kaszleć i zirytowana rzuciłam nią o ścianę.
-To nie twoja wina- wydusiłam z siebie, między kaszlnięciami. Sawyer wyprostował nogi i poklepał je. -Połóż się- dodał, opierając się jednym łokciem o podłogę. Zdziwił mnie jego gest. Położyłam głowę na jego kolanach, okrywając się bardziej kocem.
-Powinienem się upewnić gdzie jedziemy-powiedział. Uniosłam wzrok i spojrzałam na jego twarz. On też na mnie patrzał z poważnym wyrazem twarzy.
-Tego nie zaprzeczę. Jesteś do niczego- przyznałam, śmiejąc się. Sawyer uśmiechnął się do mnie i zaczął głaskać mnie po głowie.
-Uraziłaś moją dumę- pokręcił głową, Zamknęłam oczy i westchnęłam. Wkońcu było mi ciepło. Sawyer wplótł swoje palce w moje włosy i zaciągnął za nie lekko.
-Nie zasypiaj, proszę.- Pociągnął jeszcze raz, teraz trochę mocniej.
-Ty to umiesz psuć chwile- powiedziałam pod nosem i otworzyłam oczy. -Chyba nie masz zamiaru wyrwać mi włosów, co?- Spytałam, wyciągając ręce z pod koca.
-Jeszcze nad tym myślę- uśmiechnął się, owijając jeden kosmyk wokół swojego palca. -A jakbyś ty się czuł, gdyby ktoś ci wyrwał włosy? Odpowiedź sobie te pytanie zanim mi je wyrwiesz- zmarszczyłam nos, patrząc na jego twarz, gdzie pojawiały się różne cienie przez ogień w kominku.
-Kiedyś jedna dziewczyna wyrwała mi włosy- pokręcił głową, patrząc na mnie. -Vic i Drew przez następny tydzień śmiali się, że to była moja psychofanka- parsknął śmiechem.
-Nigdy nie wiesz. Może zrobiła to dla koleżanki, która była onieśmielona twoim nieziemskim wyglądem- Wywróciłam oczami.
-Ta, jasne- zaśmiał się. -Ty to wiesz najlepiej- jego usta uniosły się w arogancki uśmiech.
-Słucham?- Spytałam, nie do końca rozumiejąc o co mu chodzi.
-Widzę jak się na mnie patrzysz. Takie wielkie krowie oczka i ślinka ci leci- Uniósł śmiesznie brwi. Okej, zatkało mnie. Ale po jego minie widziałam, że znowu ze mnie sobie żartował. Wstałam i siadłam po turecku, naprzeciwko niego, plecami do kominka.
-To nie prawda- zaprzeczyłam, kręcąc głową. Sawyer pochylił się do przodu i uniósł brew.
-Ja wiem swoje, żabciu- powiedział, chowając kosmyk moich włosów za ucho.
-Wiedziałeś też gdzie jest droga, prawda?- Prychnęłam, spuszczając wzrok. Nie mogłam sobie pozwolić na 'krowie oczka', które pewnie wymyślił Sawyer.
-Będziesz mi teraz to wypominać?- Przekręcił lekko głowę na bok, obserwując mnie uważnie. Patrzeliśmy na siebie przez dłuższą chwilę. Powietrze pachniało spalonym drewnem i ziemniakami.
-Sawyer?-
-Hm?-
Nic. Nie miałam nic do powiedzenia. Jego imię wyślizgnęło się z moich ust. Nawet nie planowałam nic powiedzieć. Zerknęłam na niego, gdy on patrzał na mnie z zmieszanym wyrazem twarzy.
-Co, Alex?- Spytał, ponownie.
Sawyer przybliżył się do mnie, nasze twarze dzieliły tylko centymetry. Czułam jego gorący oddech na moich ustach. Gdy nic nie odpowiedziałam, zbliżył się tak blisko, że nasze nosy się stykały. Całe powietrze stanęło mi w gardle, a motylki wybuchły mi w brzuchu. Nie mogłam oderwać wzroku od jego ust, które nawet w aroganckim uśmiechu były dla mnie jak pułapka. Zapamiętałam sobie wszystkie detale, ten kolor bladej róży, idealny łuk kupida i jak dumnie kończyła się jego dolna warga. W końcu przyłożył swoje usta do moich, kładąc obydwie dłonie na moich rozpalonych policzkach. Zamknęłam oczy, znowu totalnie się gubiąc. Jego usta powędrowały po moich, składając subtelne pocałunki. Przycisnęłam się bliżej do niego, gdy Sawyer owinął dłonie wokół moich bioder, jego kciuki głaskające kawałek skóry na moich plecach, która była odkryta. Rozszerzyłam swoje wargi, jego język wsunął się do moich ust. Mój język spotkał jego i Sawyer jęknął z przyjemności, co przyprawiło mnie o dreszcze. Jego ręce zacisnęły się na moich biodrach, gdy ja wplotłam jedną z swoich dłoni w jego jedwabistych do dotyku włosach. Jego usta opuściły moje i zaczęły całować wzdłuż linii mojej szczęki. Jego lekko wilgotne usta spowodowały by moja skóra mrowiła, jak jego usta wędrowały do mojej szyi. Ugryzł mnie lekko w szyję pomiędzy pocałunkami. Brakowało mi tchu, a moja skóra cała się paliła i byłam pewna, że nie powodował to kominek za moimi plecami. W końcu Sawyer oddalił się ode mnie, jego oddech był przyśpieszony. Otworzyłam oczy i jęknęłam z niezadowolenia.
-Jeszcze nie- wyszeptałam, ciągnąc go z powrotem do mnie za koszulkę. 
Rozdział 14 
Powrót


-Jeszcze nie- wyszeptałam, ciągnąc go z powrotem do mnie za koszulkę.
-No ja nie wiem- powiedział Sawyer, uśmiechając się arogancko. Jego policzki były lekko zaczerwienione, a włosy stały mu na wszystkie strony. Przycisnęłam swoje wargi do jego aroganckiego uśmiechu, smakując go na swoich ustach. Sawyer odpowiedział natychmiast, jego dłonie wędrujące po moich plecach. Siadłam mu na kolanach, przytulając się bliżej. Przeleciałam dłońmi po jego torsie, jak bańka śmiechu uciekła z moich ust. Jego usta przekształciły się w prawdziwy uśmiech i sama się uśmiechnęłam. Tym razem ja pierwsza przerwałam pocałunek i to Sawyer wyglądał na niezadowolonego. Oderwałam od niego wzrok i zajęłam się ziemniakami, które były już gotowe. Uspokoiłam się trochę, biorąc kilka głębokich oddechów.

-Najlepsze ziemniaki na świecie, pani kuchareczko- powiedział Sawyer, odchylając się do tyłu. Szeroki uśmiech rozprzestrzenił się na mojej twarzy. Sawyer zjadł, aż cztery ziemniaki, gdy ja nadal skubałam swój drugi. Sawyer przetarł kciuk po swoich ustach, przypominając mi o tym, że niedawno je całowałam. Sawyer złapał mnie na patrzeniu i uniósł brwi pytająco.
-Hm?- Spytałam, niewinnie. Pochwyciłam kawałek ziemniaka w palce i zjadłam go, oblizując na końcu palce. Nie odpowiedział, tylko wstał i dorzucił ostatni kawałek drewna do ognia. Czułam jak temperatura już spada i lekko zadrżałam na samom myśl o deszczy, który padał bez przerwy. Gdy skończyłam jeść, ułożyłam poduszkę bliżej kominka i wślizgnęłam się pod koc.
-Powinieneś położyć się ze mną- powiedziałam, obracając się w jego stronę. -Chyba, że masz ochotę zmarznąć.- Uniosłam koc. Sawyer bez namyślenia przekrył się kocem i objął mnie ręką. Przytuliłam się do niego i zamknęłam oczy, słuchając jak deszcz uderza o dach.

-Alex.- Poczułam rękę na swoim ramieniu, która potrząsała je lekko. Mrugnęłam kilka razy, zmuszając się do otworzenia moich oczu. Starznie chciało mi się pić, czułam się jakbym zjadła kilogram piasku.
-Co?- Spytałam, ocierając oczy nadgarstkiem.
-Musimy iść- powiedział Sawyer. Ziewnęłam i podparłam się na łokciach. Sawyer był już ubrany i wszystko, prócz poduszki i koca było już posprzątane.
-Znalazłem samochód- wytłumaczył mi Sawyer.
-Która godzina?- Spytałam, wstając na równe nogi. Sawyer miał worki pod oczami i wyglądał na naprawdę zmęczonego. Sama miałam problem z spaniem, gdy już zamykałam w końcu oczy, głośne grzmienie mnie budziło.
-Około czwartej.- Sawyer wzruszył ramionami. Zebrałam wszystkie swoje rzeczy i zaczęłam zakładać swoje trampki.

Sawyer chwycił mnie za biodra i pomógł mi zeskoczyć z małego urwiska. Znowu byliśmy zmoczeni, deszcz padał jakby ktoś lał wodę z wiaderka na cały las. Moja noga poślizgnęła się na trawie i mocno złapałam się rąk Sawyer'a.
-Woha!- Zaśmiał się Sawyer, pomagając mi wstać na równe nogi. -Mam cię nieść, żebyś nie zgubiła zębów?- Spytał, chwytając mnie za rękę. Zignorowałam jego komentarz. Sawyer, mimo, że był zmęczony, miał dobry humor. O sobie nie mogłam tego powiedzieć. Ścisnęłam jego dłoń, mijając dużą kałużę. W sumie to nie miało nawet sensu, bo moje buty były już totalnie zmoczone i do wyrzucenia. Czułam się zmęczona i miałam zawroty głowy. Chciałam by głowa przestała mi tak walić. Nagle usłyszeliśmy za sobą szelest, obróciłam się i zobaczyła  Les'a, całego usmarowanego w błocie. Za nim stała blondynka, którą widziałam kilka dni temu. Nie mogłam się powstrzymać, rzuciłam jej mordercze spojrzenie.
-Co wy tu robicie?- Warknął Sawyer, ale to mnie nie zdziwiło. Sawyer wyrwał swoją dłoń z mojej i odsunął się ode mnie kilka kroków.
-Jak to co my tu robimy, stary?- Spytał Les, przelatując dłonią przez swoje włosy. -Szukaliśmy was od rana- wytłumaczył.
-Gina zamartwiała się na śmierć. Myślała, że coś wam się stało- powiedziała blondynka, głosem jak u słowika.
-Jak widzisz, nic nam nie jest, Caroline- powiedział Sawyer, wkładając ręce do kieszeni. Stałam, patrząc na Sawyer'a, który nawet nie zaszczycił mnie małym spojrzeniem. Nie wiedziałam czemu nagle się tak zachowywał. Jego uśmiech z niknął z jego twarzy i nagle mi przypominał tego chłopaka, którego wpierw poznałam, gdy wprowadziłam się do Hendersonów.
-Ty jesteś Alex, tak?- Caroline do mnie podeszła, uśmiechając się uprzejmie. Kiwnęłam głową, ale, gdy chciałam coś powiedzieć z moich ust wydobył się tylko cichy szept. Caroline spojrzała na mnie z namysłem. Patrzała na mnie jakby coś wiedziała. Caroline nie mogła być starsza ode mnie więcej niż rok.
-Musimy szybko zabrać ją do domu- Caroline zwróciła się do Les'a, który rozmawiał z Sawyer'em przyciszonym tonem.
-Nic mi nie...nie jest- wydusiłam z siebie, ale od razu tego pożałowałam. Usta zaczęły mnie boleć i poczułam jak zaczyna lecieć po nich coś ciepłego. Caroline wyciągnęła chusteczkę z swojej kieszeni i podała mi ją. Skrzywiłam się, gdy chusteczka dotknęła moich ust, powodując mi ból.
-Jeżeli chcesz ją widzieć na szpitalnym łóżku, radzę ci się ruszyć. Jest odwodniona- Caroline powiedziała twardym głosem. Les cały zbladł i spojrzał na Sawyer'a.
-To twoja wina, idioto- warknął do Sawyer'a, który patrzał na niego, jakby chciał oderwać mu głowę. -Czy ty w ogóle myślisz?- Les podszedł do mnie i ignorując moje próby protestowania, wziął mnie na ręce.
-Les, daj spokój- powiedziała Caroline. -To nie jego wina. Nie mogli wracać do domu w taką pogodę-
-Zachował się jak gówniarz- warknął Les. -Za każdym razem robisz to samo i teraz widzisz jakie są skutki-
 Zamknęłam oczy, nie mogąc już ich trzymać otwartych. Wszystko w mojej głowie pulsowało bólem. Chciałam bronić Sawyer'a. To nie jego wina. Nie mogliśmy wrócić do obozu. On sam nawet się nie bronił.
-Pierdolić to, Les- usłyszałam głos Sawyer'a, zanim wszystko zgasło.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz