piątek, 27 lipca 2012

Część 2: Rozdział 2


Rozdział 2
Na Kolorowo

Dokoła mnie uczniowie rozchodzili się w swoje strony. Niektórzy wsiadali do samochodów, inni do autobusów, a reszta szła pieszo. Oparłam się o ścianę, chowając się w cieniu budynku. Ułamki innych osób docierały do moich uczniów, gdy przechodzili obok mnie. W tym momencie marzyłam tylko o czymś chłodnym do picia. Woda, którą kupiłam na przerwie obiadowej, zrobiła się letnia i nie była odpowiednia do picia.
-Za mną czekasz? Wyglądasz mi na zgubioną.- Zwróciłam się w stronę głosu. Uśmiechnęłam się do chłopaka, opartego ramieniem o ścianę. Ściągnął swoje okulary przeciw słoneczne, wkładając je do kieszeni swoich dżinsów. Odkąd widziałam go na imprezie, obciął swoje włosy.
-Rayne. Hej- przywitałam się. –Nie, czekam za Sawyer’em- dodałam, zerkając na niego. Po za fryzurą nic się nie zmienił. Nie, to nie prawda. Przez to słońce, miał więcej piegów na nosie niż przedtem.
-Raczej sobie trochę poczekasz- rzekł.
-Nie rozumiem.- Uniosłam brwi. Rayne, widząc wielki znak zapytania namalowany na mojej twarzy, zaśmiał się lekko i skrzyżował swoje ręce.
-Siedzi w kozie- powiedział. –Przysięgam, on bije się z każdym, kto źle na niego spojrzy- westchnął. Jęknęłam, zamykając oczy. Znowu wpakował się w kłopoty? I to jeszcze w pierwszy dzień szkoły. Dziwiłam się, że nie dostał jeszcze wiecznego szlabanu od Giny i Bena. On na prawdę nie raz mnie zaskakiwał.
-O co znowu poszło?- Spytałam. Byłam zawiedziona. Miałam nadzieję, że spędzimy ze sobą trochę czasu po szkole.
-Nie mam pojęcia. Słyszałem to i owo, ale nie dosyć przy wszystko wiedzieć. Ale to nie jest teraz ważne.- Wzruszył ramionami, odrzucając moje pytanie. –Za rogiem serwują świetne napoje. Skusisz się?- Uśmiechnął się.
-Nie wiem...- Zagryzłam dolną wargę, nadal myśląc o tym, co tym razem nabroił.
-Chyba nie chcesz, żeby Sawyer skopał mi tyłek, bo nie zaopiekowałem się jego dziewczyną?- Zabrał ode mnie moją torbę. Moje ramie odetchnęło z ulgą, gdy ciężar książek je opuścił. Mogłabym przysiądź, że nauczyciele w Burnsville zapomnieli, że uczniowie też mają swoje życia prywatne.
-Nie zrobił by tego. Jesteś jego przyjacielem- zaprzeczyłam.
-Racja- zgodził się, kładąc moją torbę na swoje ramie. –Ale udajmy, że tak. Pójdziesz wtedy ze mną?- Zerknął na mnie zachęcająco.
-Niech ci będzie- zaśmiałam się.
-Świetnie.- Objął mnie w pasie, prowadząc do baru. –Powiedz mi, jak ci minął dzisiejszy dzień?
Opuściliśmy boisko i weszliśmy na chodnik. Na parkingu przed szkołą stało jeszcze kilka samochodów, z których większość należało zapewnię do nauczycieli. Przeszliśmy na drugą stronę, kierując się w stronę głównej ulicy. Budynki dostarczały dosyć cienia i czułam ulgę na lekki chłód.
-Okropnie- powiedziałam krótko.
-Aż tak źle?- Zaśmiał się. Był ode mnie o pół głowy wyższy, więc nie musiałam unosić wysoko głowy, tak jak w przypadku Sawyer’a.
-Dawanie tyle zadań domowych powinno być nielegalne w taką pogodę- wymamrotałam, nie ukrywając swojego niezadowolenia.
-Chodzenie do szkoły w taką pogodę powinno być nielegalne- wtrącił Rayne.
-Ty gdybyś pewnie mógł, wcale byś nie chodził do szkoły.- Zahaczyłam go swoim łokciem.
-Nie dziw się. Takie osoby jak ja nie są stworzone do siedzenia w ławce przez pięć dni w tygodniu-
-A ja niby jestem?- Prychnęłam. Weszliśmy do baru. Był niewielki. Miał duże okna, przez które napływał blask słońca, dodając temu miejscu radości.
-Oczywiście, że tak. Jesteś spokojną dziewczyną i do tego bardzo odpowiedzialną- powiedział. Usiedliśmy przy małym stoliku na dwie osoby. Rudowłosy wziął kartę z napojami i zaczął ją czytać.
-To nie prawda.- Położyłam rękę na karcie i spuściłam ją na dół. Rayne spojrzał na mnie pytająco, udając, że nic nie słyszał. Oparłam swoje łokcie o stolik, kładąc swój podbródek na mojej dłoni.
-Ująłeś to jakbym była nie wiadomo jaką nudziarą.- Zmarszczyłam nos. Chłopak zrobił taką samą minę, drocząc się ze mną. Kopnęłam go lekko w nogę.
-Oj, nie o to mi chodziło. Jestem pewny, że Sawyer ma z tobą pełne ręce roboty.- Poruszył brwiami, przesuwając kartę w moją stronę. Spuściłam swój wzrok, czując jak na moich policzkach tworzą się palące rumieńce.
-My...Ja...Nic nie...
-Jąkasz się jakbyś tłumaczyła się rodzicom.- Zaśmiał się, widząc moje zawstydzenie.  Zakryłam swoją twarz dłońmi, kręcąc głową.
-Jesteś gorszy niż on- wyszeptałam. Czemu wszyscy myśleli, że my...Wpierw mama, teraz  Rayne. Nie byłam taka. A na samą myśl o tym moje policzki robiły się jeszcze bardziej gorące.
-Zgaduję, że to komplement- usłyszałam jego śmiech. Kopnęłam go w nogę. –Ow!- Wrzasnął, podskakując w swoim miejscu. Odsłoniłam swoją twarz i posłałam mu mordercze spojrzenie.
-Jednak się myliłem

Pchnęłam furtkę nogą, patrząc na kawałki odlatującej farby, które przykleiły mi się do dłoni.
-Masz może w domu jakąś farbę do furtek?- Zerknęłam na Sawyer’a za swoje ramię. Brunet sprawdzał coś przy Stelli, która stała przy podjeździe, błyszcząc w popołudniowym słońcu.
-Jakieś tam są. Czemu?- Spytał, zasłaniając swoje oczy dłonią. Mamy znowu nie było w domu. Tym razem nie znalazłam żadnej kartki na lodówce, więc wiedziałam, że nie był jej od rana. Położyłam swoją torbę na blacie, wyciągając dwie zimne cole z lodówki. Rzuciłam jedną Sawyer’owi, który złapał ją bez trudu i usiadł przy stole.
-Farba schodzi z całego płotu. Będę musiała to przemalować- odpowiedziałam na jego wcześniejsze pytanie. Podeszłam do umywalki i zmyłam kawałki brązu z swoich dłoni. Gdy skończyłam, odwróciłam się w stronę bruneta. Nie raz facet naprawdę był potrzebny w domu. Mama nie nadawała się do wykonywania takich rzeczy. Większość czasu sama je wykonywałam.
-Mogę podjechać po kilka puszek.- Położył swoje nogi na krześle na przeciwko, krzyżując je w kostkach. Zauważyłam, że robił tak, gdy było mu wygodnie. Wziął kilka łyków coli, obserwując mnie.
-Jeśli to nie problem, było by świetnie.- Otworzyłam swoją colę. Krople wody spłynęły po mojej dłoni, chłodząc moją skórę. Chciałam już się napić, ale jego słowa mnie zatrzymały.
-Ale pod jednym warunkiem
-Jakim?- Uniosłam brew, opierając się o blat. Wzięłam duży łyk chłodnego napoju. Wiedziałam, o co chodzi, zanim mi powiedział. Gdy wyszedł z szkoły po kozie, chciał mnie pocałować, ale znowu mu się nie dałam i wyślizgnęłam się z jego dłoni. Byłam zadowolona, widząc, że tak szybko wymięka. Moje droczenie go jeszcze bardziej irytowało.
-Koniec tego głupiego zakładu- powiedział.
-Skończy się, gdy tylko powiesz, że się poddajesz- uśmiechnęłam się. Chłopak odstawił swój napój na bok i wstał z swojego miejsca, podchodząc do mnie. Położył jedną swoją dłoń na blacie, tuż koło mojego biodra, a drugą pochwycił kosmyk moich włosów.
-Ty na serio nie odpuścisz?- Owinął go wokół swojego palca, podchodząc bliżej. Pokręciłam mocno głową, ustawiając usta w cienką linię. Jego oczy powędrowały po mojej twarzy, jakby szukały innej odpowiedzi. Gdy zdał sobie sprawę, że moje zdanie się nie zmieni, westchnął i pogłaskał mnie po policzku.
-Przynajmniej przegrana ma jakieś dobre strony- musnął moje usta, przyciągając do siebie. Jeden jego dotyk rozpalał moją skórę bardziej niż słońce na zewnątrz. Skłamałam. Chciałam odpuścić. Ale Sawyer nie musiał o tym wiedzieć.
Pół godziny później siedzieliśmy na trawie, malując płot z przodu domu. Przebrałam się w swoje gorsze ciuchy i ubrałam stare tenisówki, które miały dziurę w podeszwie. Sawyer niestety o tym nie pomyślał i już po chwili miał zieloną plamę na swojej błękitnej koszulce. Szkoda. Świetnie w niej wyglądał. Zaczęliśmy malować od prawej strony. Brunet przywiózł różne puszki z farbami, które nieostały do końca użyte.
-Co się dzisiaj stało?- Zadałam pytanie, które mnie dręczyło od kilku godzin.Chłopak wsadził swój pędzel do czarnej farby i zaczął malować.
-Nic poważnego- odparł. Otarł swoje czoło ręką, zostawiając tam czarną smugę. Zaśmiałam się. –Co?
-Masz farbę na czole.- Zaczęłam dalej malować. –Musiało być coś poważnego, skoro wylądowałeś w kozie-
Zerknęłam na niego kątek oka, machając pędzlem w górę i w dół. Widziałam, że się waha. Nie wiedział, czy ma mi powiedzieć. O co chodziło. Otworzył usta, by mi powiedzieć, ale zmienił zdanie. Wzruszył ramionami w odpowiedzi. Zamoczył swój pędzel w zielonej farbie,zostawiając trochę czarnego w puszce i zbliżył się do mnie. Zanim zdążyłam się domyślić co planuje, na twarzy miałam zieloną farbę.
-Sawyer!- Wrzasnęłam, ocierając policzki dłońmi. Chłopak odchylił głowę do tyłu i zaśmiał się głośno.
-Za co to było?
-Do twarzy ci w zielonym.- Zamoczył ponownie pędzel, tym razem w czerwonej farbie. Zerwałam się szybko na równe nogi, cofając się do tyłu.
-Ani mi się waż!- Zagroziłam swoim pędzlem. Po chwili zaczął mnie gonić po podwórku z pędzlem w dłoni.
-I tak cię złapię- krzyknął za mną. Przyśpieszyłam, przeskakując przez obalone krzesło. Włosy, które uciekły mi z kucyka też były pokryte farbą. Nie miałam ochoty spędzić resztę popołudnia wypłukując z nich zielonego koloru. Sawyer złapał mnie w tali, obracając mnie w koło. Pisnęłam, próbując się wyrwać.
-Nie, Sawyer! Proszę!- Zaśmiałam się, uderzając go łokciem, ale to dawało mały efekt.
-Jaki wolisz kolor?- Wyszeptał do mojego ucha, śmiejąc się. Obróciłam mocno swoje biodra i uderzyłam go łokciem. Z zaskoczenia puścił mnie i wykorzystałam swoją szansę na ucieczkę. Brunet był tuż za mną, słyszałam jego śmiech. Podbiegłam do puszek z farbami i chwyciłam tą która była najbliżej.
-Jeśli się do mnie zbliżysz, to cię tym obleję.- Na wszelki wypadek wzięłam krok do tyłu. Wiedziałam, że nie miałam już gdzie uciekać. Dwa kroki za mną był płot a po prawej i lewej miałam krzesła i rzeczy, które on przywiózł.
-Nie zrobisz tego.- Powiedział, pewny siebie. Zagryzłam dolną wargę, kiwając głową. Pozwoliłam puszce opaść w moich dłoniach. Brunet uśmiechnął się tryumfalnie, miał tylko czarną smugę na swoim czole, którą sam zrobił.
-Dobra, zabierajmy się do pracy.- Otarł dłonie o swoje dżinsy i schylił się po nowy pędzel. Nikt nie powiedział, że się poddałam. Wykorzystując jego nieuwagę uniosłam  pojemnik i oblałam go farbą. Biorąc ją nie zauważyłam jej koloru. Chłopak odskoczył, niczym wystraszony kot i otarł swoje policzki. Był cały różowy.
-Ty diablico- spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
-Ktoś tu wyszedł z fabryki lalek barbie.- Zasłoniłam usta dłonią, próbując powstrzymać śmiech. Sawyer warknął i wystawił dłonie w moją stronę.
-Chodź tutaj
-Ale po co?- Spytałam, nadal się śmiejąc. –Nie, nie podchodź do mnie! Należało ci się!- Uniosłam ponownie głos. Tylko tego mi brakowało. Wyciągnęłam dłonie w jego stronę, sygnalizując, że mi wystarczy. Zignorował mnie i objął mnie, przyciągając do siebie. Uniósł mnie do góry, kręcąc do góry.
-Nie, puść. Saw.- Pisnęłam, czując jak różowa farba przylega do moich cuchów. Teraz to już było bez różnicy. Przytulił mnie mocno, kręcąc dookoła. Zaczęłam się śmiać razem z nim. Musiało mu się zakręcić w głowie, bo po chwili leżeliśmy na trawie. Brunet ponownie chwycił za pędzel. Obrócił się tak, że byłam przykuta do trawy i pomachał pędzlem przed moją twarzą. Już miał mnie pomalować na fioletowo, gdy zatrzymał go zaskoczony głos.
-A co tu się dzieje?!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz